"
Do niedawna nie wiedziałem zbyt dobrze, kim jest Philip Glass. Zainteresowałem się nim dopiero przez Richarda Guérina, który opiekuje się muzyką Glassa i prowadzi jego fundację. Zacząłem słuchać. I zrozumiałem. Dźwięki Glassa uruchomiły moją przestrzeń. Czułem je namacalnie, jak konkretne miejsca, które mają swoje światło, zapach, bezruch. Leciałem do Nowego Jorku bez gwarancji, że będę mógł go fotografować. Bardzo chciałem sprawdzić, czy dobrze go usłyszałem".
Bartek Barczyk
Philip Glass (rocznik 1937), jeden z najważniejszych przedstawicieli minimalizmu w muzyce, nie lubi tej nazwy. Mówi o sobie „kompozytor muzyki o powtarzalnych strukturach”. Zastrzega: Nie namawiam nikogo do słuchania moich kompozycji. Równie dobrze można słuchać Beatlesów.
Nie zatrzymuje się. Jako sześciolatek grał na skrzypcach, dwa lata później – na flecie, a zanim zdał do konserwatorium – prestiżowej Juilliard School w Nowym Jorku – skończył matematykę i filozofię. Później napisał ponad dwadzieścia oper, osiem symfonii, kilka koncertów i kilkadziesiąt ścieżek dźwiękowych do filmów, m.in. dokumentalnego arcydzieła, trylogii „Koyaanisqatsi”, „Powaqqatsi” i „Naqoyqatsi” Godfreya Reggio.
Pracuje w domu, w pokoju pękającym w szwach od nut, pamiątek, książek, zdjęć. Z półki zwisa t-shirt jego przyjaciela Allena Ginsberga. Na nim porcelanowe żaby grają na lutni, skrzypcach, flecie – Glass kolekcjonuje zespoły małych muzyków.
"
Dowiedziałem się, że Glass będzie osobiście na nagraniu swojej muzyki do filmu o Dalajlamie – Richard mówił, że ostatni raz zdarzyło się to kilka lat temu. Dostałem adres studia na Brooklynie i kiedy tam trafiłem, uznałem, że to pomyłka. Dziwna okolica, stary, zaniedbany budynek – wyglądał jak squat. To nie była pomyłka, tu nagrywał wielki Philip Glass. Popękane fotele, zakurzone kanapy, rupiecie, domowy rozgardiasz. Byłem zachwycony".
Bartek Barczyk
Jest w muzyce Glassa elegancja motywu i obsesja powtórzeń. Jest sympatia dla konsonansu – melodii, która kołysze, wzrusza, uwodzi. I bez ostrzeżenia zmienia się w inny wzór – niepokojący, mroczny, rozdzierający spokojem. Glass maluje emocje. Nie ściga się w komplikacji kantyleny. Pozwala sobie na frazy zaskakująco proste. Myśli detalem i strukturą. Jego muzyka wciąga jak labirynt – hipnotyzująca, nieoswojona przestrzeń.
Na zdjęciach Barczyka Philip Glass jest w szerokim kontekście – w przestrzeni, gdzie muzyka staje się wydarzeniem, z zapisu przechodzi w drgania. Obiektyw nie przeszkadza. Trzyma się z daleka. Patrzymy PRZEZ GLASSA: przez jego odbicie w szybie, okrągłe okulary, uniesioną dłoń, refleksy światła na fortepianie. Przez jego skupienie nad nutami, schyloną nad konsolą głowę, rozmowę telefoniczną, sztubacki śmiech. Widzimy tonacje na jego twarzy. Wchodzimy w środek jego słów, kroków, zamyśleń. Słyszymy.
Magdalena Felis