Peter Brötzmann urodził się mniej więcej w takim czasie, że jako młody człowiek mógłby zostać hipisem. Kiedy w połowie lat 60. dzieci-kwiaty wznosiły hasła o pokoju i wolności, on zaproponował wolność w muzyce. Wolność totalną, zarówno na poziomie dźwięków, jak i w ramach samodzielnego wydawania płyt i organizowania koncertów czy grania zawsze i wszędzie, z każdym chętnym do wspólnego improwizowania. Punkowa idea DIY – do it yourself – na dekadę przed punkiem. Anarchia przeniesiona na grunt jazzowy. Free jazz.
Jako nastolatek grywał na fortepianie w amatorskich kapelach swingowych. Bebopowy koncert Sidneya Becheta odmienił jego życie – to wtedy porzucił fortepian i sięgnął po saksofon. Początkowo studiował sztuki plastyczne, ale szybko zrezygnował z kariery malarza. Epizod okazał się jednak przydatny – już wkrótce artysta osobiście projektował okładki swoich kolejnych płyt. Nagrał ich dziesiątki (m.in. „Machine Gun” z 1968 roku – jeden z kamieni milowych free jazzu), gościnnie pojawił się na setkach innych, w towarzystwie takich postaci, jak Bill Laswell, Toshinori Kondo, Tomasz Stańko, Mikołaj Trzaska, Don Chery, Anthony Braxton i Peter Kowald.
Zawsze trzymał się z dala od blichtru, wielkich koncernów płytowych i śliskich menedżerów. Już pod koniec lat 60. założył własną wytwórnię muzyczną BRÖ, która była tak wyzwolona, że jedyne dwa albumy, które zdążyła wydać w pierwszym okresie działalności, sprzedawała niemal wyłącznie na koncertach (dziś to białe kruki i mokry sen kolekcjonerów). Wkrótce zawiązał kolejną oficynę – FMP (Free Music Productions), która szybko zyskała status kultowej dzięki publikacji albumów ważnych dla europejskiego free. Zarówno FMP, jak i wskrzeszone BRÖ nadal publikują płyty.
Styl Brötzmanna cechuje intensywność i ostrość, ale jego nieokiełznane i zarazem liryczne partie często opierają się na melodiach i harmonii. Ekspresyjny styl gry niemieckiego saksofonisty (gra też na klarnecie i tárogató) jest na tyle odrębny, że zyskał własną nazwę – brötzen, a jego autorowi zapewnił przydomek „najgłośniejszego saksofonisty świata”. Nie o głośność tu jednak idzie, lecz o śmiałą dyskusję z jazzowym kanonem, zwrot ku awangardowej muzyce współczesnej i przywrócenie improwizacji aspektu emocjonalnego.