Muzyka jako efekt czystego natchnienia była w epoce klasycyzmu rzadkością. Utwory powstawały zazwyczaj na zamówienie księcia lub cesarza. Z kompozycji, które znalazły się w programie piątkowego koncertu, jedynie utwór na flet i harfę KV 299 powstał na zamówienie. Natomiast opera „Czarodziejski flet” oraz Symfonia g-moll KV 550 to muzyka, która jest zapowiedzią nowej epoki, wolnej od feudalnej więzi arystokrata – kompozytor.
Gdyby się dobrze zastanowić, należałoby stwierdzić, że w kręgu XVIII-wiecznych oper chyba nie ma dzieła bardziej rewolucyjnego niż „Czarodziejski flet”. Opera ta nie była owocem zamówienia jakiegoś żądnego nowych rozrywek księcia, ale jej idea zrodziła się w gronie przyjaciół. Pełną przygód i niesamowitości historię Tamina przyrządzili Emanuel Schikaneder (impresario i śpiewak), Karl Ludwig Giesecke (niemiecki aktor i librecista) oraz Mozart. Błaha opowiastka pełna stworów, dziwnych leśnych istot i wybuchów (już wówczas lubowano się w efektach!) rychło przerodziła się w operowy traktat na temat dobra i zła, mądrości i szaleństwa, bezpieczeństwa i trwogi. Najbardziej rewolucyjna kwestia została wszak ukryta w wątku głównego bohatera Tamina: oto dostąpi on stanu szlacheckiego, gdy przejdzie przez szereg prób. A zatem to nie urodzenie, ale czyny człowieka stanowić będą o jego wartości! Nie ulega kwestii, że tego typu rewolucyjne treści (korespondujące zresztą z wydarzeniami we Francji) były związane z ideologią wolnomularską – wszyscy trzej wspomniani panowie byli masonami. Dlatego też w operze wszechobecna jest na przykład liczba trzy. Tonacja uwertury, Es-dur (trzy bemole), początkowy akord powtórzony trzykrotnie, trzy damy, trzej chłopcy itd. Ciekawostką jest także fakt, że po wolnym wstępie w uwerturze usłyszymy fugato (nawiązanie do fugi), a to widomy znak ostatniego, najdojrzalszego okresu twórczości Mozarta, kiedy muzyczna przeszłość spotykała się z awangardową teraźniejszością.
Symfonia nr 40 g-moll KV 550 to jakby środek cyklu składającego się z trzech dzieł symfonicznych (nr 39 i 41). Nie posiadamy informacji o żadnym konkretnym zamówieniu na te utwory. Ale wiemy, że powstały w trudnym dla artysty roku 1788, kiedy błagalne listy o pożyczkę do Puchberga (handlarza płótnem) pisał niemal tak często jak muzykę. Nie miał z czego żyć, będąc zawieszony pomiędzy „trwogą a nadzieją” (Immer zwischen Angst und Hoffnung, słowa samego Mozarta). Publiczność epoki klasycznej nie była ciekawa cudzych dramatów, nawet jeśli były przesłonięte nienagannym gorsetem klasycznej formy, dlatego Symfonia g-moll nie biła wówczas rekordów popularności. A do głosu dochodzi tu prawdziwy niepokój, strach, a nawet udręka, jakie towarzyszyły wówczas artyście. To nie jest Mozart-ptasznik czy Mozart-żartowniś. Miast muzycznego Dyla Sowizdrzała poznajemy, podobnie jak we „Flecie”, twórcę trafionego przez pociski losu.
W solowej odsłonie koncertu usłyszymy Joannę Kowalczyk, na co dzień zasiadającą na pozycji pierwszej flecistki szczecińskiej filharmonii, oraz węgierską harfistkę, absolwentkę Akademii im. F. Liszta w Budapeszcie Mirę Farkas. Wykonanie koncertu Mozarta pewnie będzie przyjemną odmiana dla artystki usposobionej romantycznie – zauważmy bowiem, że większość repertuaru solowego na ten instrument pochodzi z XIX wieku. Panie wykonają koncert podwójny na flet i harfę KV299. Ta przebojowa kompozycja powstała podczas pobytu Mozarta w Paryżu w kwietniu 1778 roku. Zbudowana jest klasycznie z trzech części, a partie fletu i harfy zestawione są ze sobą niezwykle pomysłowo. Oba instrumenty zachowują swój charakter, na przykład flet jest śpiewny i radosny, a harfa brzmi bajkowo. Żaden nie dominuje, a pewne muzyczne spory kończą się zgodą (czyli C-dur).
Fakt, że ów koncert powstał na zamówienie, oczywiście w niczym nie umniejsza jego wartości, wszak na zamówienie powstało wiele arcydzieł. Mozart udzielał wówczas lekcji Marie-Louise-Philippine Bonnières, najmłodszej córce księcia Guînes. Książę, ponoć znakomity flecista, zamówił u Mozarta kompozycję, którą mógłby wykonywać z córką. I tak powstało arcydzieło eksponujące po raz pierwszy harfę, instrument do tamtej pory znany raczej w kręgach muzycznych amatorów. Muzyka 22-letniego kompozytora jest jeszcze pełna beztroski, ciężkie czasy dopiero nadejdą. Chociaż już ta muzyczna zabawa nie skończyła się wesoło, bo książę… rachunku za ten koncert nie uregulował.
------------------------------
dr Mikołaj Rykowski
Muzykolog i dyplomowany klarnecista, związany z Katedrą Teorii Muzyki na Akademii Muzycznej im. I. J. Paderewskiego w Poznaniu. Autor książki i licznych artykułów poświęconych fenomenowi Harmoniemusik – XVIII-wiecznej praktyce zespołów instrumentów dętych. Współautor scenariuszy "Speaking concerts" i autor słownych wprowadzeń do koncertów filharmonicznych w Szczecinie, Poznaniu, Bydgoszczy i Łodzi.