Piątkowy koncert rozpocznie się od jednego z najbardziej niezwykłych utworów w muzyce polskiej. Jego wykonanie w 1974 roku było sensacją, lecz nie dlatego, że jest to utwór wielce awangardowy, modernistyczny czy post-modernistyczny. Szok wywołał konwencjonalizm dzieła. „Krzesany” to jakby muzyczny powrót do korzeni i tradycji. Po latach sonoryzmu, eksperymentów, radykalizmów i innych -izmów Wojciech Kilar zdradził awangardę i zwrócił się ku folklorowi podhalańskiemu, tworząc stylizację góralskiego tańca.
Dyrygent Jan Krenz wypowiedział po premierze (1974) znamienne słowa: „Otworzyłeś szeroko okno i wpuściłeś do pokoju muzyki polskiej świeże górskie powietrze". A oto, jak skomentował je sam kompozytor: „Myślę, że jestem takim symfonicznym Moniuszką. Stanisław Moniuszko pisał piosenki, które wypełniły lukę w polskiej muzyce pieśniowej, tak samo moja twórczość wypełnia lukę w polskiej muzyce symfonicznej, która nie jest zbyt bogata w utwory, jak to się mówi potocznie, do grania. A ja piszę takie właśnie utwory”. W ten sposób Wojciech Kilar odnalazł własny styl, rozpoznawalny na całym świecie, także w świecie Hollywood (muzyka do filmu „Dracula”, reż. F.F. Coppola).
A jaka była droga do odnalezienia własnego stylu u Jeana Sibeliusa? No cóż, Sibelius jest uznawany za narodowego kompozytora fińskiego, ale paradoksalnie jego droga do fińskości nie była tak prosta. Na początku nawet nie znał języka fińskiego. Pochodził bowiem postszwedzkiej części Finlandii (Finlandia, jak wiadomo, była najpierw okupowana przez Szwedów, potem przez Rosję). Szwedzkojęzyczni Finowie to wielkie miasta i wielkomiejskość – otwarcie na świat. Natomiast terytorium rdzennie fińskie stanowiące większość to gospodarka rolnicza, a ludzie raczej hermetyczni. Te dwa środowiska są jak ogień i woda. Z jednej strony dobre maniery i wyrafinowany gust, z drugiej… nieokrzesanie i surowość. Wydaje się, że owe dwa wątki dominują w dojrzałej twórczości Jeana Sibeliusa. Z jednej strony liryzm, logika muzycznej wypowiedzi, wyrafinowanie, z drugiej zaś owa surowość i nieokrzesanie, określane w encyklopediach jako neoprymitywizm.
Co jednak sprawiło, że w Jeanie Sibeliusie zwyciężył Fin? Niewątpliwie praca, poszukiwania, determinacja i kobieta – Ainu Järnefelt. Ona pisała do niego po fińsku (on odpowiadał jej po szwedzku|). To właśnie Ainu w dużej mierze wpłynęła na tzw. narodowe przebudzenie kompozytora. Zaczął tworzyć swoje najbardziej fińskie poematy symfoniczne, no i koncert skrzypcowy. To jedyny koncert Sibeliusa. Jeden z kanonicznych utworów romantycznych, który usłyszymy w wykonaniu francuskiego skrzypka Arnauda Sussmanna. Dźwięk jego skrzypiec prasa określiła jako przypomnienie klasycznej szkoły Jaschy Heifeza i Fritza Kreislera. To między innymi w tym utworze następuje typowo Sibeliusowska fuzja wyrafinowania z nieokrzesaniem, a depresyjne melodie kontrastują z błyskotliwą radością skrzypcowej wirtuozerii. Tylko w części trzeciej słyszymy jakby element obcy, tzn. stylizację pewnego swojskiego tańca, który przez brytyjskiego muzykologa Donalda Toveya został określony mianem „poloneza niedźwiedzi polarnych”.
Owe „niedźwiedzie” to wiadomy sygnał, że na finał koncertu przeniesiemy się w krąg muzyki rosyjskiej. Druga symfonia Sergiusza Rachmaninowa w tonacji e-moll jest jakby przedłużeniem symfoniki Piotra Czajkowskiego. A jak się ma takich poprzedników, to droga do własnego stylu bywa niełatwa. Na szczęście przewodnikiem były dla Rachmaninowa: „starocerkiewne śpiewy”, „szczypatielne szerokie melodie” i „stepy Azji środkowej”. Każdy musi ten pokój od czasu do czasu przewietrzyć…
------------------------------
dr Mikołaj Rykowski
Muzykolog i dyplomowany klarnecista, związany z Katedrą Teorii Muzyki na Akademii Muzycznej im. I. J. Paderewskiego w Poznaniu. Autor książki i licznych artykułów poświęconych fenomenowi Harmoniemusik – XVIII-wiecznej praktyce zespołów instrumentów dętych. Współautor scenariuszy "Speaking concerts" i autor słownych wprowadzeń do koncertów filharmonicznych w Szczecinie, Poznaniu, Bydgoszczy i Łodzi.