Jakże rozmaite są koloryty narodowe, które pojawiają się w muzyce Ravela. Wspomnienie roztańczonego Wiednia z czasów Kongresu w poemacie choreograficznym „La Valse”, echo dźwięków zasłyszanych ongiś w rodzinnym Kraju Basków w „Bolerze” i fascynacja jazzem w Koncercie fortepianowym G-dur (niczym u Gershwina). A nad wszystkim unosi się duch muzyki francuskiej o palecie barw i dawce melancholii rodem z obrazów Moneta.
„La Valse” powstał pomiędzy 1919 a 1920 rokiem jako poemat choreograficzny (premiera paryska 12 grudnia 1920 r.). Był właściwie koncypowany jako balet. Kompozytor pokazał tę muzykę dyrektorowi baletów rosyjskich Siergiejowi Diagilewowi. Ten uznał wprawdzie muzyczną wartość dzieła, ale stwierdził, że… nie nadaje się na scenę. To obruszyło Ravela tak dalece, że zerwał z Diagilewem wszelkie kontakty. Dziś „La Valse” funkcjonuje jako utwór koncertowy i nie ulega kwestii, że jest to portret Wiednia z czasów świetności Monarchii. Zresztą oddajmy głos kompozytorowi: „Utwór ten ująłem jako rodzaj apoteozy walca wiedeńskiego, z którym w moim umyśle łączy się wrażenie fantastycznego i fatalistycznego wzruszenia. Umieszczam ten walc na tle pałacu cesarskiego, około 1855 roku.”. Po premierze dzieła pojawiły się ciekawe skądinąd interpretacje, jakoby dzieło było metaforą upadku cywilizowanej Europy po zakończeniu I wojny światowej (narodziny, rozkwit i zniszczenie walca). Jednak trzeba od razu sprostować, że Ravel zaprzeczał wiązaniu jego utworu z jakikolwiek kontekstem politycznym. „Walc – wedle Ravela – jak każdy inny taniec może przybierać tragiczny wyraz. W tym utworze nie powinno się doszukiwać niczego więcej niż brzmieniowości ożywionej światłem i ruchem”. Chociaż na marginesie dodajmy, że lata wcześniej kompozytor podjął już temat tego tańca, powstały wówczas „walce szlachetne i sentymentalne” (1911). Minęło kilka lat, trakcie których artysta służył na froncie, był pod Verdun, ciężko to przeżył: doznał odmrożeń, dezynterii, a potem zmarła mu matka. Świat z 1911 roku, kiedy pisał błahe walczyki w stylu Schuberta, zmienił się przez tych parę lat nie do poznania i to z muzyce „La Valse” niewątpliwie słychać.
O „Bolerze” Ravela napisano już wiele. Rzadko jednak zwraca się uwagę na rolę tej kompozycji w, by tak rzec, instrumentalnej demokratyzacji orkiestry. Otóż zauważmy, że od czasów konstytucji orkiestry w Mannheim (połowa XVIII wieku) obowiązywał model, w którym główne partie melodyczne prezentowane były przez kwintet smyczkowy. Natomiast „Bolero” (1928) odmienia ten stan rzeczy. Przez większość utworu główny jego temat prezentowany jest przez instrumenty dęte, kwintet zaś pokazuje go tylko w finale. Jeszcze gorzej jest w „Święcie wiosny”, gdzie instrumenty smyczkowe potraktowane są jak perkusja. Ale wróćmy do owego XVIII-wiecznego tańca hiszpańskiego „Bolera” w ujęciu Ravela (który był z pochodzenia Baskiem). Co mówi nam kompozytor? Posłuchajmy, ileż jest piękna i rozmaitości barw w instrumentach dętych – a nie tylko skrzypce i skrzypce… Instrumenty dęte, na ogół w cieniu, w tej kompozycji jak nigdzie indziej mogą błyszczeć. I gdyby nie postać dyrygenta, naprawdę można by mówić o demokratyzacji…
Koncert fortepianowy G-dur powstał w latach 1929-1931 i jest wyraźnym śladem fascynacji jazzem, którą obudziła się w Ravelu podróż po Stanach. Oto słowa Ravela na ten temat: „Najbardziej fascynujący aspekt jazzu to bogactwo i rozrywkowość rytmu… Jazz jest źródłem inspiracji i witalnej siły dla wielu nowoczesnych kompozytorów i jestem zdziwiony, że tak niewielu Amerykanów pozostaje pod jego wpływem.”. Ravel nie wspomina tu George’u Gershiwinie, którego nb. darzył wielką estymą. Kiedy 7 marca 1953 roku Ravel obchodził 53. urodziny w Nowym Jorku, wśród gości znalazł się Gershwin, który urzekł jubilata wykonaniem na jego cześć impresji na tematy z „Błękitnej rapsodii”. Parę lat wcześniej Gershwin był u Ravela w Paryżu i ów odmówił mu lekcji, stwierdzając: „po co ma być drugorzędnym Ravelem, skoro może być pierwszorzędnym Gershwinem”. Ravel miał na myśli naturalną skłonność do jazzu, którą Gershwin mógłby zatracić, gdyby zbyt mocno zaangażował się w pisanie klasyki. No a w Koncercie fortepianowym tego jazzu od Gershwina trochę wziął. Ech… nie ma sprawiedliwości, a i z tą demokratyzacją też sprawa jest wątpliwa.
------------------------------
dr Mikołaj Rykowski
Muzykolog i dyplomowany klarnecista, związany z Katedrą Teorii Muzyki na Akademii Muzycznej im. I. J. Paderewskiego w Poznaniu. Autor książki i licznych artykułów poświęconych fenomenowi Harmoniemusik – XVIII-wiecznej praktyce zespołów instrumentów dętych. Współautor scenariuszy "Speaking concerts" i autor słownych wprowadzeń do koncertów filharmonicznych w Szczecinie, Poznaniu, Bydgoszczy i Łodzi.