Na pozór sporo ich różni. Karol Szymanowski miał opinię światowca, Anton Bruckner zaś uważany był za prowincjusza. Twórca „Harnasiów” był pewny swojej wartości, niemiecki symfonik słynął z wielokrotnych przeróbek swoich dzieł. A co o twórcach mówi ich muzyka? Obaj są odważni – czasem nawet zbyt awangardowi jak na swój czas.
Krytyka muzyki Karola Szymanowskiego oscylowała pomiędzy uwielbieniem a odrzuceniem. Zwłaszcza we wczesnych latach berlińskich, najbardziej awangardowych, twórca pisał utwory pełne nowych brzmień. Kompozytor Apolinary Szeluto tak relacjonował stan poglądów Szymanowskiego w tym czasie (początek XX wieku): „Karol Szymanowski oświadczył mi, że trzeba komponować przede wszystkim dotąd niebywałe skojarzenia dźwiękowe, nie oglądając się na to, czy to jest zrozumiałe dla ogółu, przede wszystkim sztuka dla sztuki, nie dla ludzi, przy tym komponować trzeba tylko sporadycznie, wówczas gdy jest natchnienie”. W polskim środowisku realizacja idei sztuki dla sztuki spotykała się z niezrozumieniem. Ba! Obecność zachodnich trendów z muzyce uznawano za ideologicznie niepoprawną. Po drugiej wojnie zaś, w słusznie minionej epoce socrealizmu muzycznego, akceptowano jedynie muzykę z „narodowego” okresu Szymanowskiego (odrzucając mistykę, orientalizm i fantastykę wcześniejszych kompozycji).
Z owego narodowego okresu pochodzi partytura II Koncertu skrzypcowego (1933). Od lat 20. bowiem twórca wykorzystywał elementy polskiego folkloru, np. podhalańskiego i kurpiowskiego. Stąd też miłośników pełnego impresjonizmu, egzotyki i erotyzmu I Koncertu skrzypcowego warto uprzedzić, że dzieło numer dwa to wyraz zupełnie innych idei. Pobrzmiewają tu nuty rodem z Podhala, w tkance muzycznej zaś zamiast brzmieniowych eksperymentów słyszymy bardziej tonalne zwroty. Koncert, podobnie jak pierwszy, powstał we współpracy z wielkim wiolinistą Pawłem Kochańskim, konsultantem wielu dzieł skrzypcowych kompozytora (premiera 6 października 1933 r. w Filharmonii Warszawskiej). Partię solową wykona krajanka dyrygenta Rune Bergmanna, norweska skrzypaczka Eldbjørg Hemsing, której sława, mimo młodego wieku, daleko wykroczyła już poza krąg skandynawski (Wigmore Hall, Verbier Festival, AlpenKlassik w Niemczech).
Większość zawodowego życia niemieckiego kompozytora Antona Brucknera (1824-1896) upłynęła pod znakiem niezrozumienia i dezaprobaty jego muzyki. Przez jednych uważany za konserwatystę, zbyt łatwo ulegającego wpływom innych kompozytorów, przez innych uznawany za twórcę radykalnego, który na kanwie muzyki przeszłości zbudował swój oryginalny styl. Okoliczności wykonań wczesnych symfonii to znak wspaniałych czasów, kiedy utwory muzyczne wywoływały skandale kończące się ostentacyjnym opuszczeniem widowni, buntem orkiestry etc. (łezka się w oku kręci…). Przypomnijmy okoliczności wykonania III Symfonii „Wagnerowskiej” 16 grudnia 1877 roku w wielkiej sali wiedeńskiego Musikvereinu. Tuż przed wielką premierą zmarł dyrygent Johann von Herbeck (który dokonał rewizji dzieła po trzech odrzuceniach przez dyrekcję Filharmonii). Za pulpitem dyrygenckim musiał stanąć sam kompozytor, a trzeba wiedzieć, że nie był on ceniony jako dyrygent. Buntownicze nastawienie orkiestry i ogólnie zła współpraca sprawiły, że w czasie wykonania Symfonii nr 3 widownia demonstracyjnie zaczęła opuszczać salę, a recenzent Eduard Hanslick napisał później krytykę, która dopełniła dzieła zniszczenia.
Wiele lat przyszło czekać Brucknerowi na uznanie jego symfoniki. Dniem wielkiego tryumfu był 10 marca 1885 roku, kiedy w Monachium pod dyrekcją Hermanna Leviego wykonano VII Symfonię. Recenzent „Berliner Tageblatt” napisał: „Bruckner uwiódł nas tak dalece, iż kiedy wybrzmiał ostatni akord jego wielkiego dzieła, pytaliśmy w osłupieniu: jak to możliwe, że tak długo pozostawał dla nas zagadką?”. Symfonia składa się z czterech monumentalnych ogniw, przesycona jest liryzmem i powagą (druga część dzieła przywodzi na myśl słynne Adagietto z V Symfonii Mahlera). Można zatem skonstatować, że zarówno w przypadku Szymanowskiego, jak i Brucknera dopiero następne pokolenia uznały pełnię ich dzieł. No cóż, „Sława ziemska jest jak wiatru wianie, co raz z tej strony, raz z owej zalata…” (Dante Alighieri).
------------------------------
dr Mikołaj Rykowski
Muzykolog i dyplomowany klarnecista, związany z Katedrą Teorii Muzyki na Akademii Muzycznej im. I. J. Paderewskiego w Poznaniu. Autor książki i licznych artykułów poświęconych fenomenowi Harmoniemusik – XVIII-wiecznej praktyce zespołów instrumentów dętych. Współautor scenariuszy "Speaking concerts" i autor słownych wprowadzeń do koncertów filharmonicznych w Szczecinie, Poznaniu, Bydgoszczy i Łodzi.